Chodzi nie o ten zatoczony na grobie Zbawiciela – który odpadł z hukiem – ale o ten w moim sercu. Noszę ciężar, który przygniata mnie i odziera moje życie z radości, zwycięstwa i chwały. Absorbuje wiele sił, jest udręką i zmorą mojej codzienności. Jest też mrokiem, cieniem na duszy, odbiera godność, gasi blask spojrzenia, osnuwa pajęczyną nadzieję, pozbawia powietrza i światła. Post, smutek i czuwanie przy grobie w liturgii minęły, a ja ciągle, jakby z uporem, pozostaję w tamtym nastroju i miejscu.
Nie musi tak być. Słyszymy dzisiaj z mocą śpiewane słowa: „Zwycięzca śmierci, piekła i szatana”. I co? Może je nawet śpiewamy z innymi? We mnie nie mają mocy? Dlaczego? Czego właściwie potrzeba, żeby wydarzył się cud? Według Ewangelii, warunkiem koniecznym do zaistnienia cudu jest wiara. Nawet nie nienaganne życie czy wypełnianie wszystkich przykazań, ale właśnie wiara. Ile razy czytamy: „Twoja wiara cię uzdrowiła”. To tak, jakby Pan Jezus powiedział: „Nawet nie Ja, ale wiara twoja wyzwoliła tę Bożą moc”. A dotyczyło to, dodajmy, jakiejkolwiek ludzkiej biedy czy dramatu, od uzdrowienia do wskrzeszenia. Oddzielną grupę stanowią uwolnienia, wyrwania z mocy złego, z jego szponów.
Pomóż w rozwoju naszego portalu