Świąteczne i weekendowe objadanie się to w naszym kraju utarty zwyczaj. Jadamy duże porcje i w dużych ilościach. Na bogato i na tłusto. Z dużą ilością czerwonego mięsa i z zamiłowaniem do żywności przetworzonej, wspomnianych fast foodów i słodyczy. Zajadamy się ze stresu i smutku albo jedzeniem fetujemy sukcesy. Z przejedzenia chorujemy, a i tak kolejnym razem kupujemy zbyt dużo żywności, którą – o ile znów nie zechcemy odchorować przejedzenia – najzwyczajniej marnujemy. Mimo mód na popularne diety i zdrową żywność, które – jak się zdaje – panują w elitach, ogół Polaków doskonali się w dyscyplinie zwanej obżarstwem. Jesteśmy w niej naprawdę dobrzy.
Zatrważające statystyki
Reklama
Jak wynika z opublikowanego w grudniu 2024 r. raportu NIK „Profilaktyka i leczenie otyłości u osób dorosłych”, w latach 2020-22 liczba dorosłych Polaków cierpiących na otyłość sięgała ponad 9 mln, co stanowiło blisko 24% wszystkich mieszkańców naszego kraju. Najwięcej osób z tym problemem odnotowano w województwie śląskim (69,2%), najmniej natomiast w województwie małopolskim (59,2%). Jakby tego było mało, blisko 12 mln Polaków w wieku 20 lat i starszych ma nadwagę. Do nadmiernej otyłości u osób dorosłych przyczyniła się pandemia COVID-19. Z sondażu Ipsos – COVID 365+ wynika, że 42% osób przybrało na wadze średnio 5,7 kg. Dane te potwierdzone zostały w raporcie Fundacji Aflofarm, który wskazuje, że u ok. 41% Polaków odnotowano wzrost masy w ciągu roku od wybuchu pandemii. Niezależnie od przyczyn prognozy towarzyszące ubiegłorocznemu raportowi NIK wskazują, że do 2035 r. liczba osób zmagających się z otyłością może wzrosnąć do 12 mln. Oznacza to, że za 10 lat problemem tym będzie dotknięty co trzeci Polak. Przerażająca to prognoza, zważywszy, że otyłość może prowadzić do ponad 200 różnych powikłań, w tym cukrzycy typu 2, schorzeń układów oddechowego, pokarmowego oraz sercowo-naczyniowego. I choć przyjmuje się, że otyłość, ze względu na jej skomplikowaną etiologię, nie jest winą ani wynikiem wyboru osoby na nią chorej, trudno nie przyznać, że wpływ na nią mają też nasze kulinarne i żywieniowe upodobania. Jak wskazuje raport Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny za lata 2019-20, statystyczny Polak zjadał w badanym okresie od 120 do 129 g mięsa czerwonego i różnych przetworów mięsnych dziennie. To zdecydowanie za dużo. Nadmierna masa ciała (nadwaga lub otyłość) odnotowana została w tych latach u ponad 65% mężczyzn i blisko 46% kobiet w Polsce.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Mało pocieszający jest fakt, że Polacy wpisują się w ogólnoświatowy trend do tycia. Jak wynika z badań opublikowanych w brytyjskim wydawnictwie medycznym The Lancet, jeśli nie podejmie się natychmiastowych działań, to do 2050 r. ponad połowa dorosłych oraz jedna trzecia dzieci i młodzieży na świecie będzie zmagać się z nadwagą lub otyłością. Byłoby lepiej, gdybyśmy jako Polacy nie podnosili statystyk, nawet jeśli w objadaniu się mamy wielowiekową tradycję.
10 tys. kalorii? – żaden wyczyn
Polacy zjeść zawsze potrafili i choć na tle innych nacji może nie byli tacy najgorsi, to jednak w dawnych wiekach uchodzili za pasibrzuchów i opojów. Naukowcy badający staropolskie zwyczaje zgodnie stwierdzają, że w Polsce jadano obficie, czym w zdumienie wprawiano przybyszów z obcych krajów. Piętnastowieczny anonimowy autor, pisząc o wadach Polaków, wytknął nam nic innego jak własnie obżarstwo. Otoczenie królowej Bony podziwiać miało pojemność polskich żołądków. Nie tylko zatem za króla Sasa jedliśmy, piliśmy i popuszczaliśmy pasa.
Reklama
Na dworze Jadwigi i Jagiełły – jak zbadano na podstawie zachowanych rachunków – podczas jednego posiłku mężczyzna zjadał średnio 2 kg mięsa, kobieta zaś „zaledwie”... 1,3 kg. Tym, którzy posilali się resztkami z królewskiego stołu, przypadało też całkiem niemało – 300-400 g mięsa na jeden raz. Zasadniczo jadano dwa razy dziennie – w południe i wieczorem, ale posiłki składały się zwyczajowo z kilku dań i były tyle samo obfite, co ciężkostrawne. Obfitym jadłem i napitkiem nie gardzili, co oczywiste, nasi władcy, by wymienić choćby Bolesława Chrobrego, Henryka V Grubego Legnickiego, Kazimierza Wielkiego, Stefana Batorego, Jana III Sobieskiego czy Augusta III. A jeśli wierzyć plotkom, z przejedzenia miał umrzeć Michał Korybut Wiśniowiecki – po skonsumowaniu ok. tysiąca jabłek (sic!). Jeśli w tej plotce jest choć cień prawdy, znak to, że i w dietach owocowo-warzywnych należy zachować umiar.
Średniowieczni magnaci, szlachta, bogate mieszczaństwo, ale też mnisi żyjący w klasztorach spożywali dziennie 7, a nawet i 10 tys. kalorii. W tym samym czasie czeladź folwarczna, choć im ustępowała, spożywała... 4 tys. kalorii dziennie. Wielkie uczty na dworach trwały tydzień i dłużej. Szlachecka kultura sarmacka opierała się na wystawności i wręcz manifestacyjnym obżarstwie. Ale już niemal dwa wieki wcześniej Przecław Słota w swoim dziele poetyckim z początku XV stulecia – O zachowaniu się przy stole wzywał współczesnych, by się nadmiernie nie przejadali i nie rzucali się na jedzenie. Mikołaj Rej natomiast krytykował biesiadne zbytki, twierdząc, że więcej Polaków od obżarstwa umiera, niż od miecza ginie. Sam, co ciekawe, nie cechował się jednak wstrzemięźliwością w jedzeniu. Współczesny Rejowi pisarz i biskup Józef Wereszczyński w dziele Gościniec pewny niepomiernym moczygębom, a omierzłym wydmikuflom świata tego... wspomina, że kiedy poeta przyjeżdżał w gości do jego ojca, „pudło śliw jako korzec krakowski, miodu praśnego pół rączki, ogórków surowych wielkie nieckółki, grochu w strączkach cztery magierki, na każdy dzień na czczo to zawżdy zjadał”. A było to zaledwie preludium opisu, który nastąpił później.
Miłe złego początki
Obżarstwo dawnych Polaków odbijało się nie tylko na ich reputacji, ale i na zdrowiu, co zauważali baczni cudzoziemscy obserwatorzy. Nuncjusz papieski Juliusz Ruggieri w „Sprawozdaniu ze stanu Królestwa Polskiego złożonym świętemu Piusowi V Papieżowi na dworze Zygmunta Augusta za swoim powrotem z Polski” w 1568 r. napisał: „Żyją długo i dłużej jeszcze żyliby, gdyby obżarstwo i pijaństwo nie targały ich sił”. Przejadanie się wpływało także z pewnością na stan ducha. Magnat i poeta Krzysztof Opaliński, krytykując sarmackie obżarstwo, piętnował szlachtę, że „utopiła myśl w brzuchu”. Obżarstwo i opilstwo, które prowadziły do wielu chorób, krytykowane były przez dawnych dietetyków, ale i z całą surowością ganione przez duchownych, chociaż i ci w tej kwestii często mieli wiele na sumieniu. Kanonik krakowski, gnieźnieński i poznański z przełomu XVI i XVII wieku Hieronim Powodowski podczas kazań gromił wiernych za obżarstwo i twierdził, że nie ma na świecie nacji, która by więcej niż Polacy jadła i piła, i przepuszczała na jedzenie pieniądze potrzebne również na obronę kraju. Cóż jednak z tych uwag i połajanek, jeśli długo jeszcze w Polsce nowożytnej korpulentna figura świadczyła o pozycji społecznej, a pokolenie naszych babć tłuściutkie dziecko uważało za synonim dziecka zdrowego.
Jeśli prześledzimy historię polskiego obżarstwa, można by zatem śmiało orzec, że skłonność do niego odziedziczyliśmy po naszych przodkach. Tyleż samo sprytny, ileż przewrotny to jednak fortel, który próbuje usprawiedliwiać naszą słabość do obfitego jedzenia i jeszcze większą słabość do walczenia z tą wadą. Mało powiedzieć: wadą, bo przecież – grzechem. Co ciekawe, mimo że obżarstwo jest jednym z siedmiu grzechów głównych, doświadczeni spowiednicy przyznają, iż niezmiernie rzadko się z niego spowiadamy. Taki tam drobny grzeszek, a przecież to czytelny wyraz braku kontroli nad sobą. Kiedy rządzi nami brzuch, przestajemy być panami samych siebie. Kiedy nadmiernie jemy – tyjemy. Kiedy tyjemy – stajemy się leniwi i zaczynamy zaniedbywać obowiązki. Kiedy zaniedbujemy obowiązki – słyszymy pretensje i wpadamy przez nie w stres. A stres często „zajadamy”. I tak koło się zamyka. Tyjemy coraz mocniej. Otyłość wpędza nas w choroby. Przez obżarstwo wykraczamy też przeciw piątemu przykazaniu: nie zabijaj. A to już nie taki drobny grzeszek.