Lwów, katedra ormiańska, na jednej ze ścian widnieje malowidło Jana Rosena – "Pogrzeb św. Odilona". To nie jest zwykły obraz. To listopadowa parabola w barwach złota i cienia. Widzimy Odilona, opata z Cluny, czyli XI-wiecznego wizjonera, który wprowadził dzień modlitw za zmarłych 2 listopada.
Odilon leży na marach niesiony... no właśnie, przez kogo? Niosą go mnisi w czarnych habitach. Ale obok nich idą półprzezroczyste duchy zmarłych. Trzymają pochodnie, ich twarze rozświetlone są blaskiem świec. Modlą się za Odilona, proszą o światłość wiekuistą dla tego, który kiedyś modlił się za nich.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Rosen, ten genialny polski malarz, ujmuje nie tyle pogrzeb, co wzajemne odziaływanie dwóch światów. Te eteryczne sylwetki duchów nie wiszą gdzieś w chmurach; one idą obok trumny Odilona. Bo kiedyś on zainicjował modlitwy za dusze czyśćcowe. Teraz one jemu oddają przysługę. Krąg zamknięty, łańcuch wdzięczności. To jest właśnie tajemnica świętych obcowania. Chrześcijańska sieć, gdzie my, żywi, rzucamy linę ratunkową do głębi czyśćca (Msze, wypominki, odpusty, różańce), a oni, po drugiej stronie, szepczą Bogu: "Panie, a co z tą moją siostrą, która zapominała o mnie przy grobie?". I tu Rosen trafia w sedno: życie nie kończy się na cmentarnej bramie. Myślimy, że śmierć to pointa, a on pokazuje, że człowiek nie cały umiera. W dobie, gdy chowamy śmierć w prosektorium ciszy, gdy scrollujemy media społecznościowe zamiast różańca, ten obraz woła: Duchy zmarłych nie są daleko! One czuwają, dziękują, modlą się. Jak te listopadowe liście – niby opadły, a wciąż szeleszczą pod butami.
A skoro o pomocy mowa, to pozwólcie Państwo, że w tym listopadowym czasie przypomnę, że istnieje w Kościele Apostolstwo Pomocy Duszom Czyśćcowym – działa od 1889 roku (www.apdc.wspomozycielki.pl). Dołączyć może każdy: dorosły ze zmarszczkami na czole, dziecko z kredkami w dłoni. Warunek? Tylko jeden: chęć. Żadnych składek, egzaminów czy ślubów milczenia. Błogosławiony Honorat Koźmiński, twórca tej idei, mawiał: „Wspomaganie zmarłych jest najłatwiejsze, bo prawie nic nas nie kosztuje, każdą bowiem rzecz najmniejszą nawet i z obowiązku spełnioną, za te dusze ofiarować możemy z wielkim ich pożytkiem”. To nie abstrakcja, to matematyka łaski.
Listopad szybko minie, znicze dogasną…. Ale niech ten krąg Rosenowskiej wdzięczności trwa. Bo w końcu wszyscy jesteśmy w kondukcie – niosący i niesieni. A wtedy, kto wie, może i za nami kiedyś te półprzezroczyste dłonie wyłonią się z zaświatów, szepcząc: „Dziękuję”. I poprowadzą dalej.





